Ciekawa postać, choć rzadko cytowana w
literaturze. Zwykle nawiązując do przeszłości
zaczynamy formułą "już Dioskurides..." lub
"wielki Galen pisał, że...", albo "u Hipokratesa...".
Na łamach PANACEI pojawia się pierwszy raz.
A przecież nazywany był "mistrzem Wschodu i
Zachodu" (magister Orientalis et Occidentalis).
Ten zaszczytny tytuł zawdzięczał umiejętnemu
łączeniu osiągnięć ziołolecznictwa europejskiego,
arabskiego, azjatyckiego i afrykańskiego. Było to
w jego przypadku o tyle ułatwione, że Constantinus
Africanus z Kartaginy (zm. 1106) był nie tylko
zakonnikiem i medykiem, lecz także namiętnym
podróżnikiem (dziś lekarze podróżują po internecie
i czerpią wiedzę z kompilowanych tekstów,
zamiast badać rzecz z natury). Jego podróże były
bardzo pożyteczne (podróże kształcą...), bo bardzo
był ciekaw świata, natury i tego, jak z pożytkiem
dla człowieka można wykorzystać jej dary. W Indiach,
w Mezopotamii czy w Egipcie prowadził
badania nad tamtejszymi roślinami leczniczymi.
Podobno uzyskał tak szeroką i użyteczną w leczeniu
wiedzę, że po powrocie do rodzinnej Kartaginy
został uznany za czarownika, który ma konszachty
z diabłem! Rozczarowany ciemnotą rodaków (nikt
nie jest prorokiem między swymi...), udał się do
Italii, do słynnej szkoły lekarskiej w Salerno, gdzie
przyjęto go dobrze jako znawcę nie tylko medycyny,
ale także różnych języków i kultur. W Salerno
uczono nie tylko po grecku i łacinie, także po
arabsku i hebrajsku. Benedyktyni stworzyli tu
prawdziwą akademię medyczną o światowej
renomie, nazywaną już w czasach Afrykańczyka
Collegium Hipokratesa. Uważa się, że Africanus
wywarł w swoim czasie największy wpływ na
rozwój tej szkoły, która doceniła jego "czary".
Szkoła istniała całe wieki, zlikwidował ją dopiero
barbarzyńca Napoleon, którego my, Polacy, bezkrytycznie
podziwiamy... Africanus pogłębiał swą
wiedzę medyczną w klasztorze benedyktynów na
Monte Cassino, który nasi alianci w maju 1944
r. zrównali z ziemią, co było wyjątkowo głupie, a z
militarnego punktu widzenia zupełnie niepotrzebne.
Ba, ułatwiło Niemcom obronę szczytu... Dla
Africanusa Monte Cassino było domem. Pracował
tu ciężko (po benedyktyńsku), tłumacząc dzieła
medyczne z arabskiego na języki klasyczne i prowadząc
własne badania. Spośród klasyków sztuki
medycznej cenił szczególnie Galena, u którego
mocno się zapożyczył, co wszakże nie było w
tamtych czasach grzechem ani plagiatem, bo nie
było jeszcze encyklopedii ani leksykonów i sztuka
polegała na tym, by do swej wiedzy, zdobytej na
drodze obserwacji natury, umiejętnie dodawać
osiągnięcia wybitnych poprzedników ("Ale nie
depczcie przeszłości ołtarzy, choć macie sami doskonalsze
wznieść..."). Korzystał nie tylko z Galena,
także z innych autorów. Zebrał dostępną sobie
wiedzę medyczną i ułożył ją w dzieło "Pantechne".
Pan-, czyli "wszech"(wiedza) medyczna. Ach, te
niespełnione marzenia o wiedzy doskonałej, o leku
doskonałym (panaceum)! Ludzkość istnieje dzięki
nieosiągalnym marzeniom, które są źródłem nieustającej
energii i optymizmu.
Stanisław Dłużewski
|